"Projekt ustawy Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta – to rewolucja"

"Projekt ustawy Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta – to rewolucja"

Krzysztof Pawiński, Prezes Zarządu Grupy Maspex opowiada o specyfice prowadzenia biznesu na różnych rynkach spożywczych na całym świecie oraz o nowych dyrektywach środowiskowych. Pytania zadają Tomasz Pańczyk, Prezes Fischer Trading Group oraz Michał Siwek, Dyrektor Departamentu International Food & Agri Hub BNP PARIBAS.

Mówimy o tym, że na rynkach międzynarodowych nikt na nikogo nie czeka, ale czy Pan jako prezes Grupy Maspex, którego produkty trafiają do ponad 60 krajów na całym świecie może wskazać i wyróżnić rynki, na które łatwo się wchodzi? Maspex to przecież przychody na poziomie 5,22 mld zł, z czego 1/3 to sprzedaż zagraniczna.

Łatwych rynków - nie ma. Niezmiennie od wielu lat koncentrujemy się głównie na krajach Europy Środkowej. Polska, to wiodący dla nas rynek, na którym realizujemy około 60% naszych obrotów. Dalej Rumunia, Czechy, Słowacja, Węgry, Bułgaria i kraje nadbałtyckie. Mamy tam ugruntowaną pozycję, a co najważniejsze jest to rynek duży, co z punktu widzenia nas – jako producenta produktów spożywczych, jest istotne. Dodatkowo kwestia bliskości, również tej kulturowej, przejrzystych regulacji, jak i podobieństw w rozwoju ekonomicznym na pewno pomagają.

Wytwarzamy nasze produkty w wielu krajach, w związku z tym podział na rynek lokalny i eksport nie jest do końca u nas właściwy. Sprzedaż zagraniczna, to lepsze określenie. W wielu krajach działamy, jak w Polsce – nie tylko produkujemy, ale posiadamy duże struktury handlowe, prowadzimy na szeroką skalę działania reklamowe itd. Ale są kraje, w których mamy tylko i wyłącznie operacje sprzedażowe, a co za tym idzie – partnera, z którym współpracujemy.

W kontekście ekspansji polskiej żywności na rynki zagraniczne, i to coraz dalsze – jak będzie według Pana wyglądała dalsza internacjonalizacja łańcuchów produkcji żywności?

Na przyszłość przepływów handlowych trzeba patrzeć nie w skali lokalnego, czy regionalnego biznesu a przez szerszy pryzmat. Już nie chodzi tylko o pochodzenie żywności np. z Małopolski, czy Mazowsza, ale raczej, czy jest to żywność z Europy czy np. z Indii. Ważna jest też dostępność surowców. I tak będzie, dopóki nie będą u nas rosły np. banany, czy pomarańcze. Do tego czasu koncentrat pomarańczowy i puree z bananów będą importowane.

Dużo dzieje się w przepływach surowców – są one na pewnym rynku wytworzone i na ogół przeznaczone do sprzedaży w promieniu, który jest najbardziej logiczny pod względem arytmetyki kosztowej. Wytwórczość jest dostosowana do populacji i nie jesteśmy za bardzo w stanie zwiększać wolumenu w przeciwieństwie do wartości. Wiąże się to z ofertą cenową w tym np. z wrażliwością klienta na nowe koncepty „bio” i „eko”, które muszą być droższe, ponieważ wymaga się od nich, by były od samego początku uprawiane w określony sposób. Produkcja w standardzie „bio” wiąże się z niższą plennością uprawy, a wymaga takiej samej albo większej ilości pracy i ten koszt pracy musi być odzwierciedlony w cenie. Społeczeństwa o wyższej sile nabywczej z pewnością mają zachowania bliższe  deklaracjom niż tam, gdzie są tylko aspiracje, a nie jesteśmy gotowi za to zapłacić.

Poruszył Pan ważny temat – żywności „bio”, „eko” i „organic”. Jak Pan ocenia jej przyszłość?

Jestem pod ogromnym wrażeniem jak bardzo, dzięki postępowi technicznemu, rośnie jakość surowców z upraw wielkoskalowych. Współpracujemy z właścicielami takich upraw i obserwujemy,  jak przy ograniczonej ilości nawozów i środków ochrony, można utrzymać najwyższy poziom jakości zbiorów, co przekłada się na lepszej jakości produkty dla konsumentów. W uprawach roślin okopowych i warzywnych może to nie rewolucja, ale na pewno bardzo silna ewolucja techniczna.

Dzięki innowacjom technologicznym różnice jakościowe między tradycyjną, masową produkcją, a tzw. „organic”, „bio” i „eko” się zacierają. Mówię tu o produkcji roślinnej.

Główne zasługi ma tu rolnictwo precyzyjne, które uwzględnia monitorowanie upraw i dostosowywanie zabiegów pielęgnacyjnych tylko pod określone obszary, które tego wymagają. Techniki selektywnego nawożenia, nawadniania kropelkowego, czy precyzyjnego dozowania. Technologia pozwala mieć pełną wiedzę na temat tego, jak roślina się zachowuje, na jakim poziomie jest wystawiona na chorobotwórcze oddziaływanie, i w zależności od tego są podejmowane decyzje odnośnie dalszej jej pielęgnacji.

Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem tego, co można osiągnąć dzięki nowym technikom upraw. Realizujemy bardzo ciekawe, zaawansowane projekty naukowe i badawczo-rozwojowe, które obejmują awangardowe zastosowanie dokonań nauki w obszarze rolno-spożywczym.  Widzimy rewelacyjne efekty np. w obszarze pszenicy durum, którą wprowadzamy na polskie pola, czy uprawy pomidora gruntowego dostosowane do polskich warunków klimatycznych.

Sektor produkcji żywności jest w procesie wielkiej transformacji ukierunkowanej na wytwarzanie z dużo większym niż dotychczas poszanowaniem klimatu. Przykładowo, zgodnie z założeniami strategii „od pola do stołu”, która jest częścią Europejskiego Zielonego Ładu, uprawy ekologiczne mają stanowić 25% wszystkich upraw rolnych już do 2030 roku, podczas gdy dziś jest to 8%. Jak ocenia Pan skalę trudności wszystkich „zielonych” wyzwań, które stoją przed branżą?

W sektorze rolno-spożywczym mamy przed sobą gigantyczną pracę na rzecz ochrony planety. Problemem jest to, że regulacje, które w tym obszarze powstają, albo są nie do przyjęcia, albo ich po prostu nie ma. Przykład – projekt ustawy Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta – to regulacja rewolucyjna i na razie z wielce otwartymi oczyma patrzymy na pierwszą konstrukcję, która przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Wygląda to tak, że producenci mają płacić za wszystkie opakowania wprowadzone do środowiska, z czym oczywiście nie dyskutujemy, ale na nic nie będą mieli wpływu.

Projekt koncentruje się na pozyskiwaniu środków od przedsiębiorców, a nie zapewnia skutecznego mechanizmu selektywnej zbiórki, recyklingu i ponownego użycia przez przemysł odpadów opakowaniowych. Nie przewiduje też żadnych narzędzi mających na celu podnoszenie ilości i jakości zbieranych odpadów opakowaniowych przez gminy. Nie wprowadza również żadnych narzędzi, na podstawie których dokonywana by była sprawozdawczość gmin w zakresie ponoszonych przez nie kosztów. Projekt wręcz uniemożliwia przedsiębiorcom wzięcie odpowiedzialności za odpady powstające z wprowadzanych przez nich produktów. Mało tego, jeśli poziom recyklingu zbieranych przez gminę opakowań nie będzie wystarczający, przedsiębiorcy będą zobowiązani do zapłacenia kary. Zostaliśmy więc sprowadzeni wyłącznie do roli biernych płatników daniny publicznej, która ma zasilać budżety samorządów gminnych.

Czekamy też na projekt dotyczący systemu depozytowego, który dla branży napojowej jest bardzo istotny. Dyrektywa unijna wprowadza m.in. wymóg, że od 2025 r. wszystkie butelki plastikowe muszą być wykonane w minimum 25% z materiału pochodzącego z recyklingu, a od 2030 r. w 30%.  System depozytowy jest więc konieczny, abyśmy ten wymóg mogli, jako producenci, spełnić. I wiemy jak to zrobić. Główne założenia: zakres systemu powinien obejmować opakowania z tworzyw sztucznych tj. PET oraz puszki aluminiowe. Operatorem takiego systemu powinna być: spółka non-for-profit powołana przez producentów lub producentów i detalistów. To powszechnie stosowane rozwiązanie w krajach, w których dobrze wprowadzono takie systemy. Operator powinien być właścicielem materiału uzyskanego ze zwróconych opakowań i zapewnić wszystkim producentom napojów dostęp do zakupu rPET, aby mogli działać zgodnie z prawem. Niezwrócony depozyt powinien być elementem finansującym system DRS oraz nie powinien być objęty stawką VAT. Oczywiście system musi być dopasowany do polskiej struktury handlu detalicznego i stwarzać równe warunki uczestnictwa  wszystkim jego podmiotom.  

Czy te wszystkie nowe regulacje, przepisy i obostrzenia związane z ochroną klimatu i wykorzystaniem ograniczonych zasobów przyniosą realną zmianę i zamierzony skutek?

Czekają nas gigantyczne zmiany, przy czym uważam, że Unia Europejska stawia swoim gospodarkom warunki, które w praktyce trudno jest zrealizować i które wcale nie muszą przynieść oczekiwanych efektów.

Mamy świadomość, że wykorzystujemy środowisko z dużą intensywnością. Natomiast nie jesteśmy jako kontynent czy Wspólnota jedyni w otoczeniu. Jeśli cele klimatyczne nie będą realizowane przez pozaunijne rynki, np. takie jak choćby chiński, indyjski czy afrykański, to cały projekt „Planeta” pozostanie ważną i szczytną, ale jednak tylko deklaracją. Przepisy nie przyniosą realnych skutków w skali globalnej, a tylko takie skutki mają sens skoro problem też jest globalny.

Trzeba postawić sobie pytania, które dzisiaj nie jest popularne: co będzie jeśli te nasze aspiracje zatrzymania zmian klimatu się nie zrealizują? Szukamy na to odpowiedzi i już teraz podejmujemy w firmie takie projekty inwestycyjne, które sprawią, że ten obszar gospodarki, w którym jesteśmy obecni, czyli uprawy rolne i przetwórstwo spożywcze, będzie miał przećwiczone scenariusze adaptacyjne. Inwestujemy w oszczędną gospodarkę wodną, w kropelkowe nawadniane pól, z których zbieramy warzywa i owoce do naszej produkcji. Inwestujemy we wprowadzenie do naszego portfolio upraw z tych roślin, które być może dziś nie są jeszcze optymalne z punktu widzenia warunków klimatycznych, ale które jutro z pewnością będą się tutaj doskonale czuły. Tak dzieje się z naszymi dużymi programami reintrodukcji pszenicy durum i rozwinięcia upraw pomidora gruntowego i tak będzie się działo z naszym programem, dotyczącym nowych odmian ogórków, z którym startujemy.

Staramy się być odpowiedzialni, tak jak byliśmy przez ostatnie kilkanaście lat i mieć scenariusze rezerwowe, na wypadek bardziej negatywnych prognoz związanych ze zmianami klimatycznymi.

Presja regulacyjna oraz wyzwania związane z kosztami produkcji są bolączkami „tu i teraz”. Długoterminowo wyzwaniami są zmiany społeczne, klimatyczne oraz – niestety trzeba się tego spodziewać – pewnie jakieś czarne łabędzie, podobne do pandemii. W tym złożonym otoczeniu, jak Pan widzi Grupę Maspex za 5 lat?

Przede wszystkim chcemy rozwijać nasz biznes w sensowny sposób, skupiając się na wzroście organicznym. Wraz z większą skalą możemy także patrzeć na coraz ciekawsze projekty, które były poza naszym zasięgiem jeszcze kilka lat temu. I tak zapewne będzie również za 5 lat.

Dziękujemy za rozmowę.

Pozostałe części tej rozmowy:

 

Reklama