Równo za rok na sklepowych półkach pojawią się nowe etykiety miodu, wynikające z przyjętej unijnej dyrektywy. Wprowadzają one niepozorną, ale mogącą narobić sporo zamieszania zmianę: każdy słoik miodu będzie musiał zawierać wykaz krajów pochodzenia - w kolejności malejącej, wg. udziału wagowego oraz procentowy udział każdego z nich. Polska Izba Miodu zwraca uwagę na zamieszanie, jakie to nowe oznakowanie miodu może wprowadzić w handlu detalicznym.
Nowe etykiety miodów
Celem regulacji jest zwiększenie transparentności rynku i ochrona konsumentów przed wprowadzającymi w błąd ogólnikami. Ale czy na pewno uda się ten cel osiągnąć? "Zmiany idą w dobrym kierunku, bo każdy konsument ma prawo wiedzieć, co dokładnie znajduje się w słoiku" – mówi Przemysław Rujna, sekretarz generalny Polskiej Izby Miodu (PIM) i dodaje: "Niemniej trzeba uczciwie powiedzieć: z perspektywy organizacyjnej i komunikacyjnej to kolejna, może niezbyt udana regulacja unijna, której wdrożenie będzie kosztowne i niekoniecznie przyniesie zamierzony skutek".
Już dziś w sklepach można natknąć się na miód oznaczony na co najmniej trzy sposoby:
- Miody z importu (np. z Niemiec czy Hiszpanii) wciąż mogą być oznaczane ogólnie jako „mieszanka miodów z UE i spoza UE”.
- Polscy producenci od 18 kwietnia 2024 r. muszą podawać dokładne kraje pochodzenia, np.: „miód z Polski”, „mieszanka miodów z Polski i Węgier”.
- Miody wprowadzone do sprzedaży przed 18 kwietnia 2024 r. (np. ze starą etykietą „mieszanka miodów z UE i spoza UE”) mogą być sprzedawane do 18 kwietnia 2026 r.
Na sklepowych półkach przez długi czas będą funkcjonować równolegle trzy różne systemy etykietowania miodów, a w czerwcu 2026 r. pojawi się kolejny - pokazujący procentowy udział danego miodu. Trudno nie docenić wysiłków na rzecz uporządkowania oznaczeń, jednak pozostaje pytanie, czy przeciętny klient poradzi sobie z ich interpretacją.
Jak sprawdzić procenty?
Nowe prawo przewiduje, że na etykiecie miodu powinny się znaleźć informacje o dokładnym udziale miodów z różnych krajów. Tylko jak sprawdzić, czy te deklaracje są zgodne z rzeczywistością? Jak inspektor miałby zweryfikować, że w danym słoiku naprawdę jest np. 42% miodu z Ukrainy, 36% z Węgier i 22% z Polski?
Wprowadzana dyrektywa unijna zakłada możliwość rozwoju nowoczesnych metod wykrywania fałszerstw, m.in. spektroskopii, izotopowej analizy stabilnych pierwiastków, analizy pyłkowej i chemometrycznej. W debacie publicznej często przywoływana jest z kolei analiza DNA. Jednak w przypadku miodu, zarówno obecnie, jak i w przewidywalnej przyszłości, metoda DNA nie znajduje możliwości zastosowania jako oficjalna, uznana metoda badawcza.
DNA może być przydatne w wykrywaniu zafałszowań niektórych produktów żywnościowych, ale na tym etapie na pewno nie w miodzi. Miód to złożona mieszanina, a metody molekularne są bardzo wrażliwe na obecność pyłku, sposób przetwarzania, wybór techniki ekstrakcji DNA czy jakość baz danych. Dziś nie są one ani powtarzalne, ani wystandaryzowane na poziomie wymaganym do urzędowej kontroli.
Nowe przepisy = nowe wydatki
Obowiązek podawania udziałów procentowych krajów pochodzenia będzie wymagał od producentów zakupu nowych drukarek, modernizacji linii konfekcjonujących, zmiany projektów etykiet oraz aktualizacji systemów informatycznych. Dla wielu firm to wydatek rzędu dziesiątek, a nawet setek tysięcy złotych.
Oczywiście, będziemy się stosować do przepisów. Ale oczekujemy, że projekt krajowej ustawy implementującej dyrektywę będzie rozsądny i realistyczny. Czekamy na jego publikację, bo czas ucieka.
Tymczasem, jak podkreśla Polska Izba Miodu, na bazarach, przydrożnych straganach czy w internecie wciąż można kupić miód sprzedawany bez jakichkolwiek etykiet, dat przydatności czy informacji o pochodzeniu — mimo że obowiązujące przepisy wymagają podstawowego oznakowania produktu.
Podczas gdy legalni producenci działają pod stałą kontrolą i inwestują coraz więcej w zapewnienie zgodności z wymogami prawa, nielegalny handel rozwija się niemal bez nadzoru. To nie tylko przykład nieuczciwej konkurencji, lecz także realne zagrożenie dla bezpieczeństwa konsumentów.
foto: mat. prasowe