Według wstępnych danych GUS, wzrost cen w listopadzie wyhamował pierwszy raz od dziewięciu miesięcy. W tym czasie wyniósł 17,4% rok do roku, wobec 17,9% w poprzedzającym miesiącu. Nie oznacza to jednak końca wzrostu cen. Eksperci nie mają wątpliwości, że inflacja nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Grudniowa konsumpcja nakręci inflację
"Spadek odczytu inflacyjnego w listopadzie to teoretycznie dobry sygnał. W praktyce jednak może okazać się mylny, bo w grudniu znowu pognamy do sklepów i będziemy robić zakupy" – mówi Hanna Mojsiuk, prezeska Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie. Jak wyjaśnia ekspertka, wzrost konsumpcji w oczywisty sposób podkręci inflację.
Spadek inflacji w tym przypadku jest wiadomością, która może na chwilę zastopować wzrost cen, ale za wiele towarów będziemy płacić tyle samo albo nawet więcej. O spadku cen więc na pewno nie ma mowy.
Koniec walki z inflacją jeszcze nie powinien być świętowany. Jak zaznacza Hanna Mojsiuk, to grudzień jest najbardziej inflacyjnogenny miesiącem w roku. Dodatkowo zakupowe apetyty Polaków mogą pobudzić wstępne dane o spadającej inflacji.
"Wzrost cen jest kwestią czasu"
Hanna Mojsiuk zwraca także uwagę na ograniczenie tarczy antyinflacyjnej i powrót do wyższego VAT dla większości surowców, który czeka nas od przyszłego roku. "Z punktu widzenia przedsiębiorców inflacyjna galopada jeszcze nie zbliża się do końca. Rychłego spadku cen nie będzie" – zaznacza.
Spodziewam się, że wzrosty cen i kolejne wzrosty wartości inflacyjnych są raczej kwestią czasu.
Podobnego zdania jest prof. Aneta Zelek, była rektor Zachodniopomorskiej Szkoły Biznesu. Jak komentuje, "na szampana jednak zdecydowanie za wcześnie, bo przed nami jeszcze wiele zagrożeń. Prognoza o inflacji na poziomie ok. 20% w pierwszym kwartale 2023 jest nadal na stole". Podkreśla przy tym, że "dopalaczem dla inflacji" może okazać się grudniowa aktywność zakupowa Polaków oraz styczniowe wzrosty kosztów energii.
Foto: Hanna Mojsiuk (Północna Izba Gospodarcza w Szczecinie)